wtorek, 13 listopada 2018

Jesienne migawki

Wiecie jak to jest ze mną i listopadem. A w zasadzie ze mną i z jesienią. No całym sercem i wątrobą gadziny nie cierpię. Gardzę jesienią, gardzę rajstopami, gardzę lodowatymi tramwajami o 7 rano, drapiącymi golfami i śpikami z nosa kapiącymi po guzikach wiecznie oblepionego (białą) sierścią Klausa (czarnego) płaszcza. Tylko, że w tym roku jesień jest jakaś inna. Trochę mniej gryzie, jest mniej oziębła (no dobra, każdy ma termometr i wie, że jest po prostu CIEPŁO). Przyniosła nowe mieszkanie, starych znajomych (wygodnie ulokowanych właśnie w nowym mieszkaniu) i to wszystko na ulicy Szczęśliwej - to przecież nie ma prawa oznaczać, że coś poszło nie tak. Okolica - fuj, ohyda, ale mieszkanie za to jest po prostu przepiękne (białe ściany, cegła i takie tam). Potrzebuję jeszcze tylko ramki, żeby w końcu powiesić moją gołą babę  nagą niewiastę, autorstwa Egona Schiele i będę już całkowicie wprowadzona (nawet ukulele Nince zwędziłam, a przecież jedyne na czym potrafię grać, to nerwy). Kot już też na miejscu, jakby ktoś pytał. Za nowym mieszkaniem przypałętała się nowa praca (jeśli mogę ją tak naprawdę nazwać pracą, bo robię zasadniczo coś, co sprawia mi więcej frajdy niż kłopotu). Całe życie się zarzekałam, że śladami matki nie podążę, a tu psikus, zostałam korepetytorką/nauczycielką. "Po godzinach" za to, zgodnie z życiowymi aspiracjami, jestem tłumaczem. Nareszcie więc mogę bez skrupułów chlastać kartą o terminal w Zarce i w mojej ulubionej restauracji sushi (w zasadzie innych potrzeb "duszy" to ja nie mam). Na studiach wszystko idzie tak gładko, że robię się lekko podejrzliwa. Ale znamy się nie od wczoraj i wiecie, że zawsze uda mi się znaleźć coś, na co mogłabym sobie ponarzekać, także jak tylko na coś wpadnę, to dam Wam znać.

Wrzesień i październik w zasadzie przefrunęły mi koło nosa. Jakby każdy z tych miesięcy trwał zaledwie tydzień. Trochę pobyłam u babci, trochę u dziadka, trochę w domu. Nina skończyła osiemnaście lat, Klaus doszedł do wagi siedmiu kilo, a ja zaczęłam ostatni rok studiów. Uznałam, że w tym roku rozpocznę swój okres przedświątecznego haju od razu po Halloween, przeczytałam, że tacy ludzie żyją lepiej i szczęśliwiej, więc światełka zawieszę jeszcze w tym tygodniu i zarzucę już sobie Michaelem Buble. Zawsze o tej porze roku czekam na coś lepszego. Na jakieś nie-obiecane, czekające za rogiem, rozpalające zmarznięte palce szczęście. W tym roku czekam tylko na święta, wypłatę i nowego Harry'ego Pottera. I tak trzeba żyć.

Na koniec szybki, czytelniczo-serialowy update:

Nibynoc - Książka, która zostawiła po sobie większego kaca niż te litrowe wódkowo-Redbullowe drinki w Novalji (zapamiętane również jako dwa dni agonii i pospiesznego spisywania testamentu - dobrze, że do przekazania potomnym mam jedynie kota, to obyło się bez przedłużeń). Nigdy nie byłam fanką fantastyki, wręcz się wzbraniałam, przed sięgnięciem po książkę tego typu, ale ta opowieść jest niezwykła. Dochodziłam do siebie po jej zakończeniu przez dwa dni. Pochłaniam obecnie drugą część, trzecia ma wyjść w przyszłym roku.
The Rain - Serial dla osób, które lubią się trochę zestresować. Dużo adrenaliny, dużo mroku. Pozycja raczej dla dorosłych, na Netflixie jest dostępny cały pierwszy sezon. Wciąga, więc wszelkie prace domowe odhaczcie przed seansem.


Początek listopada i remonty u babci (+ Klaus, który wcale nie pomagał).


 Osiemnastka Niny, czyli czas, kiedy jeszcze nie potrafiłyśmy ustawić ostrości w Polaroidzie.


Cześć listopadzie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz