piątek, 1 września 2017

Limerencja

"Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny,
 są one na kształt prochu zatlonego, co wystrzeliwszy gaśnie." 
~ William Shakespeare (albo początek drugiej części Zmierzchu, jak kto woli)

Czasem nie potrzebujemy nowego roku aby dokonać diametralnych zmian. Czasem nie potrzebujemy nawet pierwszego dnia nowego miesiąca. Ja nie potrzebowałam nawet poniedziałku. A Wy zapewne nie potrzebujecie dodatkowych wstępów, aby stwierdzić, iż w byciu systematyczną blogerką posysam bardziej niż żyrafa, próbująca zawiązać glany, takie do kolan (tak, napisałam to). Trochę podróżowałam. Otrzymałam w prezencie od rodziców okazję do przekonania się, że trzy lata rycia na studiach nie poszły w las - tato, możesz odetchnąć, dobrze zainwestowałeś. Bardzo doceniłam  tę możliwość porozumienia się z drugim człowiekiem. I oni również docenili fakt, że ktoś poświęca kawałek swojego życia na naukę ich języka (mam tu oczywiście na myśli ludność bałkańską). W Chorwacji mogłam w końcu bez przeszkód i konieczności wplatania angielskich odpowiedników większości słów, porozmawiać z ludźmi, u których zatrzymujemy się od pięciu lat, niemalże każdego roku. Povlja to jedno z tych 'naszych' miejsc na ziemi. W Serbii usłyszałam, że jak tylko zdecyduję się powrócić, to zawsze będę tam mieć swój dom. A dwie chwile później zostałam upita przez miejscowego sprzedawcę win (Emila, przywiozłam Ci coś dobrego). Nawoływałam po serbsku lokalne koty i do teraz polskie dachowce wołam tak samo. Do Bośni wrócę po jakiegoś odważnego męża. Zabiorę kilka koleżanek, dla każdej przecież wystarczy. W Rumunii przejechałam drogę transfogaraską (trzy razy sprawdzałam i chyba tak to się pisze) i na tej właśnie drodze zobaczyłam ludzi, którzy upakowani całymi rodzinami w kilku terenówach przemierzali ten teren z polskimi flagami wywieszonymi przez okna. Łza się zakręciła, oddechu na moment zabrakło i pomyślałam wtedy, że też bym tak chciała. (Gdzieś na tej drodze padło również pytanie mojej siostry czy woda górska jest gazowana.) Tak się niefortunnie złożyło, że moja językowa moc wyparowała tuż po przekroczeniu rumuńskiej granicy, więc chcąc nie chcąc, każdy musiał radzić sobie sam. Tak jak np. wtedy, gdy tata prosząc o coś 'to drink', dostał rakije. (Chwała Bogu, że nie palinkę bo każdy, kto w swym życiu miał okazję pić palinkę wie, że to napój prosto z otchłani Hadesu.) 
Do swojego drugiego domu udało się w tym roku wrócić także Ninie. 10 lat temu rysowałyśmy na piasku ogromne żyrafy. Dziś żyrafy już nam nie w głowach, ale zbyt dużo się tak naprawdę nie zmieniło. Ja wciąż boję się wysokich fal, a Nina wciąż jest nieustraszona, choć tyle identycznych elementów garderoby świadczy o tym, że tak naprawdę wcale się nie różnimy. Przez dwa tygodnie doceniałyśmy piasek we włosach, morską wodę w nosach i ustach i fakt, że nikt i nic nam tych dobrych chwil nie mogło odebrać. 
Mogę powiedzieć, że czegoś się nauczyłam. Poznałam słowo limerencja i bardzo to nowe słowo polubiłam. Teraz myślę dużo o podróżach. O tych niedalekich, do sąsiedniego miasteczka oraz o tych do najdalszego miejsca z wszystkich możliwych, do którego człowiek może odejść. Bo w obliczu rodzinnej tragedii nauczyliśmy się, że wszystko jest takie kruche, a my tak spieszymy się nie kochać... O tym, że dobrze by było czasem móc przechowywać czas w butelce. O tym, że złe wspomnienia najlepiej odespać. O czterech kocich dzieciach na moim balkonie, o obiecanych Bieszczadach. O wierszach, które ktoś czytał mi niedawno na ławce. Może tak właśnie miało być.  


WROCŁAW
(jeszcze zanim wyjechałam, wpadłyśmy do zoo odwiedzić orki, foki i ukochane żyrafy)






Jedna z większych kózek zjadła mi potem tę śliczną różową sukienkę.

CHORWACJA



Najbardziej tęsknię chyba za tymi śniadaniami.
















Nadal nie mogę się do nich przekonać.

BOŚNIA


To tak a propos tych odważnych Bośniaków...


Wciąż widoczne ślady wojny można dostrzec w całym Mostarze.







SERBIA





RUMUNIA





 



Babcia na stogu siana... Nie wiem czy istnieje bardziej rumuński widok.




 

Uroki drogi transfogaraskiej (transfogararabla, nawet pisanie tej nazwy sprawia ból)



Cmentarz w Sighisoarze, wyjątkowy, kolorowy, inny. Każdy nagrobek zawierał malunek przedstawiający zmarłą osobę oraz krótki, najczęściej rymowany wierszyk, opisujący jej życie. 



MRZEŻYNO


Znów nam się w domu poszczęściło.


Nawet bardzo :)





Jeśli dotarliście do końca, to chyba Wam mnie troszkę brakowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz