piątek, 2 grudnia 2016

Tower of London

Rzucił mi się dziś w oczy pewien artykuł, w którym ktoś starannie (wręcz w podpunktach) podjął się próby udowodnienia czytelnikowi, że podróżowanie samemu nie jest ani smutne, ani tym bardziej żałosne. Jak najbardziej zgadzam się z tymi założeniami, jednakże skłamałabym mówiąc, że nie mam pewnego 'ale' do dodania. Bycie zupełnie samemu w podróży nie jest smutne, nie jest żałosne, jest za to niepełne. Długo szukałam odpowiedniego słowa, które oddałoby to, co miałam wtedy na myśli. Być może ktoś uwielbia tego typu niezależność i eksplorowanie obczyzny samemu ze sobą. Mnie również to nie przeszkadzało. To co mnie przygnębiało to to, że gdy widziałam jakąś zabawną albo dziwną sytuację, nie mogłam po prostu odwrócić się do kogoś i zapytać 'widziałeś to?!'. Spacerując godzinami wzdłuż Tamizy mogłam kłócić się i kontemplować widoki tylko i wyłącznie we własnej głowie i myślach, a selfie to przecież nie to samo co zdjęcie, które może zrobić nam druga osoba. Jedzenie było tylko jedzeniem, a nie pretekstem do odpoczynku i podzielenia się wrażeniami. W zasadzie do żadnego miejsca, w którym podawano jedzenie nie chciałam nawet wchodzić. W pociągach czytałam gazety złapane w biegu na dworcu, a w metrze gapiłam się na ludzi (cud, że nie dostałam za to od kogoś w łeb). Wcale nie było mi smutno z tego powodu, po prostu czułam się bardzo niewidzialna. Tym bardziej wyjątkowy był dla mnie dzień, który spędziłam w Londynie z Karoliną. Znamy się jakieś milion lat i uważam, że to niesamowite, móc spotkać się tak, jak za dawnych czasów, niemalże na drugim końcu Europy. Namówiłam Kaję na zwiedzanie Tower i byłam po prostu szczęśliwa, że (dosłownie) miałam do kogo w końcu otworzyć gębę (nie obraźcie się za ten kolokwializm, Gombrowicz też pisał kiedyś o gębie). 








Prawie jak w domu.






Nie wiedziałyśmy o co chodzi z małpami, ale były całkiem fajne.


Kruki - symbol Tower. Legenda głosi, że gdy kruki opuszczą Tower, wówczas Londyn upadnie. Pewnie dlatego obcięli im skrzydełka. Być może mi nie uwierzycie, ale te ptaszyny były prawie mojego wzrostu. 





Były małpy to jest i miś.





Dzięki temu uroczemu hologramowi obie padłyśmy na zawał.



A potem w końcu poszłyśmy coś zjeść.
fot. ja i Kaja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz