wtorek, 31 sierpnia 2021

Słowa

"Wtedy skierowałem swój wzrok niżej. Nie mogłem uwierzyć. Na nogach miała męskie buty. Serio, męskie, przynajmniej trzy rozmiary za duże. Wąskie, delikatne kostki… Zawsze podniecały mnie damskie kostki… Wąskie, delikatne kostki w jedwabnych pończochach kończyły się czarnymi buciorami z kolorowymi sznurówkami." - Kobieta w męskich butach, Mihajlo Pantić, tłum. Ja. :)

Nie, nie przywidziało Wam się – dwa posty w przeciągu JEDNEGO roku! No tego to nie grali od 2018 roku. Ale mam w końcu o czym opowiadać po tych trzech latach blogowej posuchy. Nie będą to prawda opowieści z dalekich egzotycznych podróży, ale mimo to coś, czym chcę się tutaj z Wami podzielić.

Mój związek z Wrocławiem idealnie określają słowa ‘bad timing”, bo choć  oboje piękni i młodzi, nie byliśmy zdecydowanie na siebie gotowi. Teraz, dwa lata później, mając okazję wrócić na moment i docenić go jeszcze raz, poczułam się trochę tak, jakbym zobaczyła chłopaka, któremu nie dałam kiedyś szansy, a on teraz skubany przypakował, jest weganinem, spontanicznie cytuje poezję, ubiera się w Zarze i jeździ Fordem Raptorem (to jest mój największy samochodowy goal na świecie, jakby ktoś mi prezent chciał sprawić, czy coś). Wspomniałam w poprzedniej notce, że w związku z Festiwalem Opowiadań Bałkańskich, na którym czytane miało być moje tłumaczenie, wybierać się będę na dniach do Wrocławia. Tak też się stało - autobus wyrzucił mnie na dworcu punkt dwunasta, wpadłam szybko do Zarki, co by dobrze ten pobyt zacząć, następnie wsiadłam w tramwaj i pojechałam do mieszkania mojej przyjaciółki Oli, u której się zatrzymałam. Miałyśmy oczywiście jakieś pięć godzin, aby się przygotować, wysztyglować, trzy razy przebrać i zrobić na divy, którymi jesteśmy. Ale jak to z babami bywa, zeszło nam odrobinę dłużej i na wydarzenie spóźniłyśmy się jakieś dziesięć minut. (Jedyna taka być może okazja w moim życiu, a ja spóźniona przyłażę, no Bridget Jones jak malowana). Zmierzając żwawym krokiem do celu, już z oddali zaczęły docierać do mnie dziwnie znajome słowa. Słowa, nad którymi dwa lata temu przesiadywałam po nocach, szukając tłumaczenia doskonałego.... W tej chwili przyspieszyłam kroku, odwróciłam się do dziewczyn i krzyknęłam „ej, to JEST MOJE TŁUMACZENIE!” Twarda jestem zazwyczaj, wiecie – Baran w kwietniu urodzony, ascendent w Skorpionie, a tu normalnie ryczeć mi się zachciało. W amoku wyciągnęłam telefon i zdążyłam nagrać choć malutki fragment tego mojego sukcesiku. Wszystko działo się na zewnątrz księgarni, na wąskiej, brukowanej uliczce. Dookoła wejścia rozstawiono krzesła, wszyscy byli już na miejscu. Dostrzegłam kilka znajomych twarzy. Na środku stał stół, krzesło, na stole rakija i kilka wypalonych papierosów smętnie wystających z popielniczki. Na stole siedział mężczyzna. Na mężczyźnie siedziała kobieta. I to ona wypowiadała te wszystkie, tak doskonale znane mi słowa. MOJE SŁOWA. I zaś mi się wyć zachciało. Ani się nie obejrzałam, a już nastąpił koniec. Para aktorów przystąpiła do kolejnego czytania, do kolejnego zadania. Do tłumaczeń moich utalentowanych koleżanek i kolegów ze studiów. To były dwie godziny pełne trudnej miłości, wojny, śmierci, tragedii i ludzkich wspomnień. Wszystko to ukazane w najbardziej skromny i pozbawiony elegancji sposób. Na środku ulicy. Dwójka aktorów, stół i alkohol. Euforia po tym niezwykłym wydarzeniu towarzyszyła mi jeszcze przez kilka następnych dni. Wspaniałych dni bo wypełnionych drinkami z Olą, spacerami po moich ukochanych miejscach we Wrocławiu, moim najukochańszym sushi na rynku, poznaniem córeczki Pauliny i Bartka, spotkaniami ze znajomymi i przyjaciółmi, których tak długo nie miałam okazji zobaczyć. Przeszła mi przez głowę kilka razy myśl, że może tym razem znalazłby się tam gdzieś we Wrocławiu dla mnie dom. Może..?

Wakacje powoli dobiegają końca, za oknami już w sumie bardziej jesień, niż lato, a moja siostra pakuje leniwie szkolny plecak. To były dobre wakacje. Obiecałam sobie taniec, całusy, imprezy, tony gofrów, wycieczki rowerowe, zachody słońca, jeszcze krótsze włosy, tatuaże i dużo, dużo zdjęć. I słowa sobie danego dotrzymałam. Będzie co wspominać! (Na kolejnym lockdownie ;))







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz